Powered By Blogger

niedziela, 20 lipca 2014

1

       Siedziała skulona wpatrując się w spadające płatki śniegu. Próbowała wyobrazić sobie, że to myśli. Tysiące myśli ginących w podświadomości człowieka, które niegdyś ważne, stały się zbędne lub zaniedbane. Chciała w ten sposób oderwać się od świata, od ludzi. Niestety w głowie dziewczyny roiło się od bolesnych wspomnień. Zdarzeń, które nigdy nie powinny mieć miejsca. Czując śnieg przemakający przez ubranie, mocniej owinęła się swetrem. Lubiła zimno, ponieważ pomagało w trzeźwym myśleniu, a teraz okazało się to szczególnie przydatne. Po policzku Jess zaczęły spływać pojedyncze łzy. Starając się zachować spokój nabrała kilka oddechów, po czym spojrzała w niebo. Słońce chowało się za horyzontem, a jasny dzień zastępował mrok. Blondynka nie będąca zwolenniczką nocy wstała aby jak najszybciej udać się do domu. Podążając wzdłuż wąskiej ścieżki patrzyła na bezlistne drzewa kołysane przez wiatr. Wyglądało to tak jakby chciał ukołysać je do snu. Przemarznięta odwróciła się żeby jeszcze raz spojrzeć na swoje ślady. Pragnęła aby pozostały w tym miejscu na zawsze. Często wyobrażała sobie kolejnych ludzi, którzy podchodzą do niej mówiąc:

-Wiem, że tam byłaś. Widziałem twoje odciski butów.  
Jednak ślady zawsze mogły okazać się nowym dawcą wspomnień.
„To głupie”- pomyślała.  „Chociaż przeszłabym tą drogę setki razy, wgniecenia i tak zostaną zatarte przez innych. To nieuniknione”
Przerzuciła włosy na prawą stronę, po czym zerwała się do biegu.
Las ogarnęła ciemność, a wiatr zdawał się nieprzyjemnie świszczeć.


-Już wyjeżdżasz?- zapytała Jess widząc walizkę przy progu.
Za godzinę mam pociąg. - odparł Greg zniecierpliwionym głosem.
Dziewczyna zlustrowała go wzrokiem. Nigdy wcześniej nie widziała go bardziej zmęczonego i przygnębionego. Pomarszczona twarz oraz lśniące bladozielone oczy mężczyzny przypomniały jej przez co razem przeszli. Nie mogła uwierzyć, że przez najbliższe dwa lata nie ujrzy więcej jasnych sterczących włosów, gęstych brwi i pełnych zawsze wygiętych w uśmiechu ust.
Tato..- Spojrzała na ojca błagalnie, jakby chciała poprosić go, aby został.
Kochanie, muszę jechać. Nie mogę dłużej tak żyć. Powinienem odpocząć-
ton głosu Greg'a sprawił, że Jess uświadomiła sobie przerażającą prawdę.
 ,,On nigdy nie wróci,,
-Odpocząć od czego, od nas? Wszyscy przeżywamy śmierć mamy, ale każdy musi sobie z tym poradzić sam. Inaczej jak otrząśniemy się z tego faktu. - W oczach dziewczyny wezbrały łzy- Ja i Luke też mamy prawo jechać z Tobą.
-Nie, zostajecie tutaj! -warknął Greg mocno potrząsając głową.- Macie jeszcze całe życie przed sobą, nie zmarnujcie go na odgrzebywaniu przeszłości. Wasz los będzie lepszy beze mnie.
,,Nigdy,,
Nie mogła uwierzyć w to co właśnie usłyszała. Stała oniemiała kasując wzrokiem sylwetkę ojca.
Zanim umarła Blaise, mężczyzna był pełny życia i charyzmy. Codzienne uśmiechy oraz wygłupy sprawiały, że w domu  White'ów  panowała niezwykła atmosfera.
Szary, niewielki, zbudowany z cegły dom został wypełniony wielką miłością, która poszerzała się z każdym dniem. Nieszczęścia, owszem zdarzały się, ale były to tylko
krótkotrwałe kłótnie, kończące się porozumieniem, skaleczenia w kolano, które opatrzyła Blaise albo brak prądu przez półtora miesiąca. Drobne, nawet niezauważalne błędy stanowiły część rodziny. Rodziny, która rozpadła się, gdy odeszła jedna z najważniejszych, podtrzymującą ją osób. Tragiczne wydarzenie doszczętnie zmieniło Jess, Greg'a oraz Luke'a. Poróżniło ich. Zniszczyło.
W nagłym przypływie emocji, dziewczyna wtuliła się w pierś ojca. Opuściwszy torbę na podłogę przytulił ją równie mocno.
-To nie może się tak skończyć...- łkała Jess nie mogąc podnieść wzroku. Czuła, że jeśli to zrobi, nie pozwoli bladozielonym oczom odejść. Otarła łzy i próbując wytrzeć nos natrafiła na szorstki zarost Greg'a. Wydawało się, że bez niego  nie stanowiłby całości samego siebie. Nikt nie widział go bez zarostu oprócz mamy, która zawsze kazała coś z nim zrobić. Nie przepadała za szorstkim podbródkiem jak i czerwonym swetrem ojca , zakładanym na specjalne okazje.
,,Mama kochała wygłupy,, - Jess skarciła się za tą myśl. - ,,Mama kocha wygłupy,,pomyślała zastanawiając się czy matka słyszy o czym rozmyśla. Codzienne modlitwy za rodzicielkę przynosiły ukojenie, a niedzielne msze pozwalały zastanowić się nad życiem, które musiało toczyć się bez względu na to czy Blaise żyje czy też nie.
-Zostań.- szepnęła.
Spojrzał na nią kątem oka, a na jego twarzy zagościła litość. Nie przypuszczał, że odejście może być aż tak trudne. Gdyby Jess nie przyszła tak wcześnie, pewnie znalazłaby tylko list. Kartkę papieru, która nawet w połowie nie oddawałaby bólu i cierpienia jakie gościły w jego sercu. Plan ułożony kilka dni temu, teraz wydawał się bezsensowny. Jak mógł pomyśleć, iż list chociaż trochę pomoże jego córce.
Niewiarygodne co pod wpływem stresu można wymyślić, uczynić.
-Dobrze- powiedział powoli.
W oczach Jess pojawiła się iskierka nadziei. Greg wyprostował się nagle zrozumiawszy swoje własne słowa. Z nerwów zaczął zaciskać i rozluźniać pięści.
W końcu przestał walczyć z myślami, ruszył do salonu i opadł na lekko zniszczoną, skórzaną kanapę. Dziewczyna usiadła obok niego prawie niewidocznie unosząc kąciki ust. Za bardzo ją znał, żeby pomyśleć, że się podda i uspokoi. Gdyby usłyszała od niego pożegnalne słowa wyraz twarzy zmieniłby się jej natychmiast. Rozmasowując czoło uśmiechnął się czule.
-Napijemy się herbaty?- zapytał.
Mało brakowało, a Jess rzuciłaby mu się na szyję. Jej ojciec wreszcie uległ. Mogła spokojnie wypuścić długo wstrzymywane powietrze.
-Zaraz przyniosę.- rzuciła szczęśliwa.
Siedzieli długo, dzieląc się anegdotami, ciekawymi informacjami oraz wspomnieniami dotyczącymi Blaise. Ściany salonu odbijały głośne śmiechy, gdy przypominali sobie zabawy i pomysły z dzieciństwa Jess i Luke'a.
Brat dziewczyny kazał jej skakać z dachu z parasolką, wchodzić do jeziora bez skrzydełek i kółka, biegać po mieście i krzyczeć niezrozumiałe wtedy dla niej słowa.
Musiała nawet pić mieszanki, które przygotowywał. Ciągłe wymioty i stłuczone lub złamane nogi nie liczyły się w tym czasie. Najważniejsza była dobra zabawa, bo Jess wierzyła, że dobrze się bawiła.
Rodzinna atmosfera nagle powróciła. Było tak jak kiedyś. Ojciec i córka znowu odnaleźli swój własny język. Ich relacje rozwinęły niewiarygodnie szybko podczas jednego wieczoru. Jess zrozumiała, że się myliła. Jednak w życiu czasami można odnaleźć miłość i szczęście.

***

Udręka nadeszła wraz z wschodzącym słońcem  następnego dnia.
Promyki świetlistej kuli padały wprost na zarumienioną od zmęczenia twarz Jess, która nie zmrużyła oka przez całą noc rozmyślając o swojej rodzinie. Dziewczyna obmyślała plan dotyczący ojca.
Pragnęła sprawić mu niespodziankę.  Jednak problem polegał na tym, że Jess miała za dużo pomysłów. Wszystkie koncepcje wymyślone w ciemną, gwieździstą  noc  wydawały się zbyt skromne    lub nieodpowiednie.  Odrywając myśli od swoich idei  Jess wstała z łóżka i otworzyła okno, aby wypełnić pokój świeżym powietrzem, po czym zabrała się do codziennych czynności.  Po zimnym prysznicu niedbale włożyła ubrania do starej, skrzypiącej szafy, ubrała się oraz rozczesała starannie swoje jasne włosy. Stwierdziwszy, że wygląda odpowiednio  rozpoczęła napięty plan.  Odnalazłszy komórkę w dolnej szufladzie brązowej komody wykręciła numer do swojego brata.  Czekając aż sygnały ustaną rozmyślała o pogodnym dniu.  Po trzecim dzwonku w słuchawce odezwał się zdyszany głos
-Luke White, słucham?
Jess wstrzymała oddech. Wiedziała, że przez następny kwartał będzie musiała opowiadać chłopakowi o zaistniałej sytuacji.  Kiedy wreszcie udało jej się uporać z opowieścią odetchnęła z ulgą i czekała na odpowiedź ze strony brata.  Luke milczał przez niecałą minutę, po czym zaczął mówić spokojnym, ale drżącym głosem.
- Nie wierzę… Dziękuję ci, naprawdę. Nie wiem co mam myśleć.
- Wszystko w porządku Luke- szepnęła Jess. – Wszystko dobrze.
- Będę przed ośmą- wymamrotał chłopak nadal pozostając w stanie osłupienia
Blondynka zaczęła walczyć ze swoimi myślami. Doskonale rozumiała, iż zdenerwowała i poruszyła brata. Sytuacje, które zdążyły wydarzyć się przez ostatni rok, totalnie załamały Luke’a.  Chłopak nie mógł odnaleźć się w rodzinnym mieście. Nie potrafił  przestać myśleć o zdarzeniach z przeszłości. Musiał myśleć nie tylko za siebie, ale również za swoją siostrę. Problemy, które przysporzyła mu Jess jeszcze bardziej pogorszyły sytuację Luke’a. W końcu jednak zdecydował się wynająć mieszkanie i rozpocząć studia filozofii.  Od tego dnia rodzeństwo dzwoniło do siebie regularnie. Niestety kiedy Luke nie mógł  znaleźć czasu, rozmowy zostawały przekładane. Dokładnie miesiąc wcześniej odbyła się ich ostatnia pogawędka.  Jess bardzo tęskniła za bratem.
- Mam nadzieję, że niedługo cię zobaczę- powiedziała dziewczyna przed odłożeniem telefonu.

Godzinę później coś uderzyło w okno Jess.  Blondynka rozsunęła ciemnogranatowe zasłony, wyszła przez okno i wychylając się za barierkę na niewielkim balonie zerknęła w dół.  Dojrzała zmokniętą postać  stąpającą z prawej na lewą nogę.
- Zamierzasz tam moknąć? – odgłos deszczu przeszył  przyjemny śmiech.
Postać gwałtownie odwróciła się w stronę źródła dźwięku.
- Ktoś ukradł mi telefon – powiedział przemarznięty Luke.
Chwilę później stał na balkonie siostry.
- Wiem, że to co się zdarzyło musiało cię sparaliżować, ale… - Jess odetchnęła – wszystko pod kontrolą.  A propos wpadł mi do głowy pewien plan.
Luke wszedł do pokoju i usiadł na wygodnym łóżku siostry.
- Któż by pomyślał, że Jessica Annalie White może wpaść na jakąś idee – głośny chichot rozniósł się po pokoju.
- Cii.  Jess nie odpowiedziała na zaczepkę Luke’a. Wiedziała, że się z nią drażni. Dziewczyna zawsze była mózgiem wszystkich ich działań. A było ich bardzo dużo.
Przez następne kilka minut objaśniała bratu swój pomysł.
- Myślisz, że będzie zadowolony? – zapytał wreszcie zachwycony chłopak.
- Jesteś jego oczkiem w głowie. Samo ściągnięcie cię tutaj załatwiłoby sprawę. – Dziewczyna spojrzała w zielone, prawie szare oczy i zabrała się do roboty.  Szybkim, ale cichym krokiem zeszła na dół, aby zabrać ze schowka gitarę oraz wiersz, który napisała w nocy. Tak naprawdę każdy domownik wiedział, że pomieszczenie, w którym powinny znajdować się szczotki, ścierki, mopy  i inne sprzęty przydatne do domu, jest po prostu miejscem rozwijania pasji.  Jess nie potrafiła nawet zliczyć ile godzin siedziała na drewnianym taborecie usiłując napisać dobry, emocjonalny wers.  Znalazłszy przedmioty, których potrzebowała wparowała do pokoju przez uchylone drzwi.
- Gotowy?- szepnęła do Luke’a podając mu instrument
Chłopak skinął lekko głową i ruszył za siostrą mocno trzymając gitarę.
Jess otworzyła na oścież drzwi prowadzące do sypialni ojca.
-Niespodzian…  - rodzeństwo umilkło widząc puste, staranie zaścielone posłanie. Popisane kartki poleciały na ziemię.  Gitara wydała siebie cichy, niekontrolowany brzdęk , jakby chciała uciec zanim rozpęta się piekło.  Po policzkach Jess zaczęły kapać łzy. Luke również nie wytrzymał.
- Może poszedł do sklepu – zasugerował drżącym głosem.
- W sobotę Steven'a otwierają o dziesiątej.  – Dziewczyna wpadła w histerię, kiedy na łóżku ojca zobaczyła list.  Zapisaną i złożoną kartkę papieru.  Nadawca myślał, że starannie ją zapisując zwiększy swoje szanse na przebaczenie.  Łudził się, iż w najbliższym czasie je otrzyma.

Prolog

"(...)usta zamykają się wtedy, gdy mają do powiedzenia coś ważnego"
Paulo Coelho, Czarownica z Portobello

   Strzały z pistoletu oddawane jeden po drugim i stukot szybkich kroków na asfalcie. Jedyne dźwięki słyszalne na mrocznej drodze wijącej się wzdłuż starej, jeszcze zamieszkiwanej dzielnicy. Wydawało się niemożliwe, że ludzie nie słyszeli padających kul. Na pewno ukryli się w zaciszu swoich domów, aby nie narażać się na niebezpieczeństwo. Nikt nie pomyślał nawet o wezwaniu policji. Nie przyjechałaby na czas, jeśli w ogóle miałaby zamiar rozeznać się w sprawie.
 Okolica była dość nieprzyjemna. Księżyc i gwiazdy nie świeciły tak mocno jak poprzedniej nocy, dlatego w mroku nie można było niczego dostrzec. Zimne powietrze parowało pod wpływem ciepłych, niepokojących oddechów. Upiorne, potężne, rozgałęzione drzewa, które za dnia zdawały się pobudzać w ludziach spokój i harmonię, teraz stawały się koszmarem szepcącym ciche, niewyraźne, ale przerażające słowa. Poniszczone kontenery na śmieci stały nienaruszone po obu stronach ulicy, mieszcząc w sobie setki odpadów, a białe róże leżały obok nich. Białe i czyste, stające się częścią historii, która ciągnęła się przez całe lata.                                                     
W ciemności zamajaczyły dwa kształty. Pierwszy bez reszty pochłonięty biegiem, drugi powoli stawiający kroki na śliskiej od deszczu powierzchni. Huk jaki wydawały strzały wreszcie ustał, ale na jego miejscu pojawił się głośny, szyderczy śmiech.  
 -Jesteś martwy!-krzyknęła zupełnie przystająca postać zamaskowana mrokiem.-Zabiję cię tak samo jak zrobiłem to z nią.
 Biegnący nawet nie próbował się obejrzeć. Wiedział, że jeżeli to zrobi nie powstrzyma się przed atakiem na ścigającego, Kara mogła okazać się za duża. Zapłaciłby życiem, oddając się prosto w ręce śmierci. Zatrzymując łzy cisnące się do oczu, próbował ułożyć plan. Nie mógł dłużej poruszać się do przodu, ponieważ strzał przebił mu lewe ramie. Wylew krwi był bardzo intensywny, dlatego nie dało się go szybko zatamować. Musiał odpocząć i wpoić do głowy, że ból fizyczny nigdy nie będzie silniejszy niż psychiczny Jednak niemożliwe było, by w to uwierzył. Postanowił przebiec jeszcze parę metrów, a potem niezauważony dostać się do kryjówki, w której ukrywał się wcześniej. Nie miał innego wyjścia,musiał zaryzykować. Potykając się o własne nogi wybiegł zza zakrętu, aby czym prędzej zawrócić. Starał się iść szybko, ale ostrożnie. Nie poradziłby sobie teraz w walce. Wykończenie i rozdzierający ból nie pozwoliłyby na to.
Dotarłszy na miejsce i upewniwszy się, że prześladowca zniknął, powoli osunął się po ścianie obok metalowych kontenerów.  
 -Przysięgam-pomyślał, przyglądając się czemuś w mroku-nie odpuszczę. Podniósł rękaw i spojrzał na bliznę okalającą nadgarstek. Swoim wyglądem przypominała przekrzywioną cyfrę cztery. Grube linie musiały zostać zrobione jakimś ostrym nożem lub kanciastym kamieniem. Łzy momentalnie potoczyły się po jego zimnych policzkach. Mocno zaciskając zdrową rękę na ramieniu podniósł się z miejsca, podszedł do kontenera i wydobył z niego widziany niedawno w ręku zabójcy srebrny rewolwer. Trzymając przedmiot w dłoniach poczuł furię, która momentalnie wezbrała w jego zmarziętym, drżącym ciele. Kilkakrotnie obrócił rewolwer, tak aby przyjrzeć mu się w ciemności, po czym odrywając na chwilę prawą rękę od rany, włożył go za pasek spodni. Dlaczego to zrobił? Dlaczego go nie wyrzucił? Wszystko było przecież takie oczywiste.  Po dłuższej chwili spędzonej na przemyśleniach, wyciągnął latarkę i świecąc na koszulę przyjrzał się plamom krwi, które z każdą chwilą stawały się coraz ciemniejsze.   Zastanawiał się czy owa jest jego. Z powrotem legł na ziemi, biorąc do ręki jedną z róż. Białych, czystych róż, którym przyglądał się wcześniej w niezwykłym skupieniu. Splamił ją krwią. Swoją i jej. Naznaczył tak jak kiedyś naznaczono jego. Z ust wyrwał mu się ledwo słyszalny jęk.
-Śpij-powiedział do siebie cicho -przeznaczenie wybrało za ciebie.
 Przed oczami rannego zapanowała ciemność, która powinna wzbudzić jeszcze większy strach niż dotychczas. Jednak jemu wydawała się kojąca. Poczuł niewiarygodną ulgę. Martwił się, że nie powinien tak się czuć, ale po chwili wszystkie zmartwienia zniknęły w najdalszych i najciemniejszych zakątkach umysłu. Świat znowu wydawał się cichy i niczym nie zmącony, a krwawa róża zsunęła się na swoje dawne miejsce obok innych, jeszcze białych i czystych.



    "Ludzie uciekają przed śmiercią bojąc się najgorszego.    
  Ja podążam w jej stronę z uśmiechem, aby zawrzeć układ."