Powered By Blogger

sobota, 20 września 2014

3

Biała pierzyna pokryła jakby cały świat w jedną, mroźną noc. Otuliła krzaki, korony drzew, pola i drogi. Opadła na tysiące domów i bloków mieszkalnych.
Jess wpatrywała się z zamysłem w widok za oknem, nawijając
przy tym jasne kosmyki włosów na palec.
Słońce dawno wzeszło, a na niebie nie było widać ani jednej, ciemnej chmury.
Upiła łyk owocowej herbaty. Gorąca fala momentalnie rozlała się po wnętrzu dziewczyny, rozpalając do czerwoności jej blade policzki . Tego właśnie potrzebowała. Spokoju, ciepła i ładnego widoku.
Spojrzała przez ramię o czymś sobie przypominając. Oderwała się od okna i zasunęła czerwone zasłony.
Podeszła do komody znajdującej się po drugiej stronie pokoju. Opadła na kolana, po czym zaczęła otwierać kolejno szuflady. W pierwszej i drugiej nie znalazła niczego oprócz ciasno poukładanych ubrań. Trzecia skrywała tylko bieliznę i tajną skrytkę na pieniądze oraz drogą biżuterię. Jess wiedziała, że nie jest to idealny schowek na tak cenne przedmioty, ale jeżeli nie powinna wkładać ich tam... to gdzie?
Otworzyła czwartą, brązową szufladkę.  Od razu rzucił jej się w oczy mały, czarny telefon.
Wzięła go do ręki, próbując przypomnieć sobie kiedy ostatni raz z niego korzystała.
- Szmat czasu, stary przyjacielu - pomyślała, obracając w dłoniach sprzęt elektroniczny.  Nacisnęła przycisk włączający i czekała aż na ekranie pojawi się logo firmy blackberry.
- No tak, zapomniałam, że z ciebie taki gruchot - burknęła kpiąco.
Po około pięciu minutach ukazała się kolorowa tapeta.  Jess zamarła widząc uśmiechającą się do niej zakochaną parę. Zaciskając szczękę powiodła klawiszami do skrzynki na wiadomości.
Gwałtownie wciągnęła powietrze, gdy ujrzała nazwę pierwszego rozmówcy.  Zdała sobie sprawę, że telefon nie był uruchamiany przez kilka miesięcy.  Patrząc na datę ostatniego połączenia, przez dokładnie cztery.
Jak to możliwe.  Jak można odłączyć się od świata na tak długi czas, nawet nie zdając sobie z tego sprawy? Wydawało się to wręcz nielogiczne.
Nacisnęła wiadomości z rozmówcą: HoneyCas.  Z trudem powstrzymywała wymioty.
- Nie czytaj tego - mówiły jej myśli. - Nie czytaj.
O dziwo posłuchała ich. Usunęła tą rozmowę, jak również wszystkie inne. Usunęła połączenia, zdjęcia, a nawet notatki i wydarzenia zapisane w kalendarzu.
Uśmiechnęła się do siebie, zadowolona z własnych poczynań.  Już miała usunąć kontakty, gdy rozbrzmiał dźwięk przychodzącego sms'a.  Słysząc ten upiorny dzwonek, nie mogła uwierzyć jaką osobą kiedyś była. Wsłuchiwała się jeszcze przez chwilę w miarowe oddechy i zmysłowe szepty.
-Mmm, kocham cię Jess.
- Też cię kocham Lucas.
Uderzyła się w czoło błagając żeby był to sen, z którego zaraz się wybudzi. Jednak w duchu wiedziała, że jest to niemożliwe.
Chwyciła telefon drżącymi rękoma i odczytała na głos adresata wiadomości.
,,HoneyCas,,
Poczuła jak w jej ciele wzbiera wściekłość.  Szybko usunęła sms'a i kontakty. Nie mogąc się opanować, trzasnęła telefonem o kremową ścianę. Dlaczego sms-y przychodzą po włączeniu komórki?
Przeczesała palcami włosy, czując wilgoć pod powiekami.
- Nie, nie. Tylko nie to. Przecież...  przecież ostatnio już o tym myślałaś. Pamiętasz? To tylko myśli ginące w podświadomości człowieka.. Opanuj się. Opanuj. Chyba potrafisz to zrobić - umysł Jess nie chciał dopuścić do niepotrzebnego cierpienia. Jednak przez całe ciało przechodziły  drgawki.
Szybko wygrzebała z ostatniej szuflady notes, na którym jej najbardziej zależało i zalana łzami wyleciała z pokoju, chcąc poradzić się Luke'a.    


Schody zaskrzypiały, gdy Jess postawiła nogę na ostatnim stopniu. Dziewczyna udała się w stronę łazienki, chcąc trochę ochłonąć. Przemyła twarz zimną wodą i spojrzała w lustro. Ujrzała blondynkę o delikatnych rysach twarzy i malinowych ustach.  Czerwone rumieńce zdobiły jej bladą twarz.
Wyglądała tragicznie. Jak dziecko, które płakało przez całą noc za nieistniejącą zabawką.
Jeszcze raz przemyła piwne oczy i  udała się do salonu. Luke krzątał się po pokoju, a ogniste iskierki podskakiwały w piecyku.
- Wiesz .. - zaczęła dziewczyna, przekraczając próg. - Czasami są takie chwile, które tak naprawdę trudno określić. Znasz to uczucie, kiedy zbiera ci się na płacz, ale nie płaczesz, chcesz coś powiedzieć, uśmiechnąć się, ale nie jesteś w stanie tego zrobić Po prostu nie możesz i już.
- Cóż, w życiu tak bywa - odparł Luke.
- Dzięki za pomoc - burknęła Jess. - Jesteś najbardziej pomocnym bratem na świecie- dodała z nutką ironii w głosie.
- Śpieszę się, zaraz mam spotkanie w sprawie pracy.
- Widzę. W zwykły dzień nie ubierałbyś garnituru i muchy - usiadła na skórzanym fotelu. - Radzę ci jednak ubrać krawat. Myślę, że to będzie odpowiedni dodatek na rozmowę.
Luke przeczesał szybko włosy. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze i zaczął szybko rozwiązywać kokardę.
- Wracając do wcześniejszego tematu..
- Skończ już - skwitował chłopak.
- Dlaczego nie chcesz mi pomóc? Przecież wiesz ile przeszłam - Jess wydawała się nie zwracać uwagi na pośpiech brata.
- Cholerny krawat! - krzyknął w końcu zdenerwowany.- Dlaczego wszystko musi być takie popieprzone!
- Słuchasz mnie w ogóle? - dziewczyna nie odpuszczała.
Nagle Luke poczerwieniał na twarzy,jakby ktoś wylał na niego wrzącą wodę. Jess wstała i odsunęła się od niego instynktownie, starając się nie patrzeć w jasnozielone oczy zachodzące czarną mgłą.
- Przestań wciąż narzucać mi swoje, melancholijne życie, rozumiesz? Mam dość słuchana o twoich problemach..
Nie, źle to ująłem. Mam po dziurki w nosie zadręczania się twoimi trudnościami, kiedy próbuję przezwyciężyć własne.
Dziewczyna nie mogła uwierzyć własnym uszom. Nigdy wcześniej nie zdarzyło się, żeby Luke wpadł w taką złość. Cofając się jeszcze krok w tył, otarła plecami o drewnianą szafkę.  Poczuła jak jej oczy zapełniają się łzami. Zaczerpnęła powoli powietrza i odetchnęła, aby móc w spokoju prowadzić dalszą dyskusję.
- Luke, ja... - zaczęła, jednak chłopak nie wykazywał chęci na dalszą wymianę zdań. Popatrzył w oczy siostry. Odsunął się i ponownie zabrał głos.
- Znowu płaczesz? - powiedział przez zaciśnięte zęby. - Mam dość. Po prostu teraz wyjdę i wrócę, kiedy ochłonę. Może rozmowa kwalifikacyjna dobrze mi zrobi.
Jess obserwowała jak szatyn bierze płaszcz i ubiera błyszczące lakierki, po czym wychodzi zatrzaskując za sobą drzwi.
Blondynka popędziła do swojego pokoju, karcąc się w duchu za ponowne okazanie słabości. Trzymała swój zeszyt w dłoniach tak mocno, że aż pobielały jej kostki. To dziwne, ale idealnie kontrastowały z czarnym notatnikiem.
 
                                                         ***

"Płatek opadał powoli, kołysząc się to w jedną, to w drugą stronę.
Tańczył w powietrzu ruszany przez wiatr - ciepły, lecz zimowy.
Próbował się zatrzymać, zawisnąć w przestworzach.
Jednak czas mijał nieubłaganie, nie dając nawet chwili na przemyślenie wszystkiego od początku...
Płatek opadał, ponieważ jego czas na kwiecie, dobiegł końca."

 Jess zamknęła notatnik i odłożyła go na miejsce. Dochodziła pora obiadowa, a ona miała jeszcze masę rzeczy do zrobienia.  Najgorsze było to, że powoli zbliżał się termin oddania prac maturalnych. Musiała w końcu zacząć o tym myśleć. Czas wolny nie mógł trwać wiecznie. Nie chciała przecież skończyć jako niewolnik, zmuszany do codziennego mycia łazienek. Podeszła do szafy i wyciągnęła ciemnozielony sweter oraz jeansy. W pośpiechu zdążyła się przebrać, umyć zęby i uczesać. Porwała szkarłatny płaszcz i wybiegła na mroźne powietrze. Skierowała się w stronę miasta, lecz przy wyjściu na drogę główną skręciła w prawo. Nie miała zamiaru tonąć wśród tłumu ludzi. Wreszcie jej oczom ukazał się mały, pomalowany na żółto sklep. Powoli wczołgała się do pomieszczenia, chwaląc w myślach wynalazek jakim okazał się grzejnik.
- Dzień dobry - wymamrotała cicho, mając nadzieję, że nikt z klientów nie zwróci na nią uwagi. Podeszła do lady i nacisnęła na srebrzysty dzwonek. Ze schowka wychyliła się głowa mężczyzny.
- Minutkę!
Jess podparła podbródek na dłoni, oczekując na obsługę.
- Witam! - rozległ się wesoły głos, którego właścicielem był otyły wąsacz z szerokim uśmiechem wymalowanym na twarzy. - W czym mogę pomóc?
- Potrzebuję dwa duże zeszyty, ciekawą papeterię i stos czarnych długopisów. No i oczywiście pióro - zaszczebiotała dziewczyna, nie potrafiąc odpędzić radości, która zagościła w jej sercu.
 Miło, że na świecie można znaleźć jeszcze takich charyzmatycznych ludzi - pomyślała.
- Zaraz przyniosę. Jestem Brody, a panienka jest..?
- Nazywam się Jess - odwzajemniła promienny uśmiech staruszka.
- Niech panienka poczeka - powiedział pospiesznie i udał się do maleńkiego magazynu .
Jess odeszła od kasy, aby przyjrzeć się różnorodnym, kolorowym zeszytom. Podniosła wzrok w momencie, gdy do sklepu wszedł wysoki chłopak.
Dziewczyna zamarła, widząc znajome ciemne włosy, które mogła oglądać ostatnio pod palcami  rudej partnerki.  Spuściła wzrok, modląc się, żeby jej nie zauważył. Jednak było to niemożliwe. Chłopak odchrząknął i zwrócił na nią swe niebieskie oczy. Jess złapała jego spojrzenie.
- Cześć - usłyszała po chwili. Wydawało jej się, że zaraz zemdleje, a świat pochłonie biała poświata.

wtorek, 5 sierpnia 2014

2

- Jess, otwórz drzwi.
         Cisza.
- Jess, otwórz te drzwi!
         Cisza.
-Jess, otwieraj te pierdzielone drzwi!
         Szelest.

Luke od kilku minut wpatrywał się w zamknięte, masywne drewno swoimi jasnozielonymi oczami, próbując opanować furię wzbierającą w jego ciele.
   Za każdym razem mu to robiła. Za każdym razem, walcząc ze swoją słabością zamykała się w pokoju i piła whisky. Za każdym razem, gdy działo się coś złego, Luke musiał pogodzić się z własnym losem, aby ratować siostrę w potrzebie. Nawet kiedy Blaise umarła, Jess nie pozwoliła mu się porządnie wypłakać. Wciąż potrzebowała pomocy, jakby była za słaba, żeby poradzić sobie sama.
Te wszystkie sytuacje były głównymi powodami do jego przeprowadzki. Chłopak nie mógł znieść męczącej, wręcz boleśnie kującej go od środka atmosfery panującej w domu, jednak ... nigdy nie był stanie obarczyć  winą Jess. Niewinną, małą osóbkę, która jeszcze w tym miesiącu uzyska pełnoletność.  A była połowa stycznia. Połowa najzimniejszego miesiąca w roku.
Luke zaczął z całych sił napierać na drzwi. Napinając mięśnie raz po raz uderzał o nie ciałem i pięściami, prosząc żeby ustąpiły. Przerywając na chwilę ofensywne działania, zaczerpnął trochę powietrza. Ze spokojem oglądnął swoje poranione knykcie, po czym wytarł krew w biały podkoszulek. Klatka piersiowa chłopaka unosiła się stopniowo z każdym wdechem i wydechem.
-Jeśli zaraz nie wyjdziesz, odjadę - jego donośny głos rozniósł się echem po ciemnym korytarzu.
Spojrzał na srebrną klamkę powoli osuwającą się na dół pod wpływem czyjegoś nacisku.
Czekał na jakiekolwiek dźwięki wywołane przekręceniem klucza, ale żadne trzaski i skrzypnięcia nie nastąpiły. Chowając twarz w dłonie, przypomniał sobie szelest, który rozbrzmiał po jego wcześniejszych krzykach...
Niepotrzebnie atakował otwarte drzwi!
-Odejdź - klamka  z powrotem niepewnie podniosła się w górę. Zupełnie jakby nie wiedziała czego spodziewać się po swojej właścicielce.
- Jess!  Nie mogę zostawić cię samej. Doskonale o tym wiesz. Porozmawiajmy. W końcu jestem twoim bratem.- odchrząknął. - Zawsze możesz na mnie liczyć, nawet w najtrudniejszych sytuacjach
- Nie potrzebuję pocieszenia. Jest dobrze. - dziewczyna próbowała przybrać najpewniejszy ton, na jaki było ją stać, ale lekkie drżenie jej głosu zapewniło Luke'a, że nic nie jest w porządku.
- No dalej, otwórz drzwi - Luke ani śnił się poddać.- Zawsze możesz wypłakać się w moich ramionach - chociaż nikogo nie było na korytarzu, uśmiechnął się zawadiacko i poruszył znacząco brwiami.
- Co ty wyprawiasz? - reakcja Jess uświadomiła chłopakowi jego wpadkę. Musiała wyjść z pokoju zanim wykonał gesty, dzięki którym nie potrafiła powstrzymać uśmiechu wpełzającego na malinowe usta.
- Niezręczna sytuacja - Luke uniósł lekko prawy kącik ust.
Jess przewróciła oczami.
- Wchodź - pociągnęła brata za rękę, aby wprowadzić go do swojego pokoju.
- Masz może whisky? - zapytał zatrzaskując za sobą drzwi.
                                                     
                                                           ***
Jess wstała z podłogi otrzepując ubranie z kurzu. Spięła swoje długie blond włosy w koński ogon i udała się do łazienki. Luke bacznie obserwował ją spod przymrużonych powiek.
- Chyba już dość braciszku, nie sądzisz? - uśmiechnęła się do niego po powrocie.
- No. Może.. chyba tak - wybełkotał.
- Dobra, pora wstawać - Jess podeszła do Luke'a i chwyciła go za nadgarstki, aby pomóc mu się podnieść. Chłopak nie protestował. Energicznie stanął na równe nogi, w skupieniu przyglądając się zaciągniętym na okno zasłonom. - Chyba przyda się trochę światła - mruknął.
Od jakiejś godziny siedzieli razem w pokoju jedząc ciastka i popijając alkohol. Nie do wiary, że dał się w to tak łatwo wciągnąć.
- O czym myślisz? - głos blondynki przebił się do jego umysłu. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że zastygł w bezruchu przy oknie.
- O nas - zaczerpnął głęboko powietrza, kiedy uchylając lekko szybę do pokoju wdarł się orzeźwiający wiatr. - Myślisz, że wszystko się ułoży?  Nie mogę znieść myśli, że zostaliśmy sami. Kiedyś skończą się pieniądze, a my będziemy musieli sobie poradzić. Boję się, tego co ...
- Tak wiem.- Jess przerwała mu szybko wiedząc co chce powiedzieć. Potrząsnęła lekko głową, próbując rozjaśnić umysł. Musiała myśleć trzeźwo. Szybko jednak skarciła się w duchu. Jak może myśleć trzeźwo skoro jest pijana? Zamęt w głowie sprawił, że zebrało się jej na wymioty. Nie mogąc dłużej znieść uczucia miażdżącego ją od środka postanowiła wyjść. Podeszła do wieszaka stojącego w kącie pokoju i ściągnęła z uchwytu niebieski płaszcz. Odnalazła w rękawach czarne rękawiczki, szalik i czapkę, po czym spojrzała przez okno. Na zewnątrz panował mróz. Zima tego roku była ciężka. Dokładnie taka sama jak kilka lat temu. Jess próbowała powstrzymać napływające wspomnienie. jednak nic nie mogła poradzić.
Szła leśną dróżką otoczoną licznymi drzewami i krzewami. Jej małe stopy podążały za - jak jej się wtedy wydawało - stopami olbrzyma. Uśmiechnięta wyobrażała sobie, że jest księżniczką szukającą zaginionego brylantu. Naraz stanęła jak wryta spoglądając przed siebie. Ujrzała swojego ojca, który również przystanął.
Wzrokiem małego dziecka podążyła dalej i spostrzegła jeża marznącego z zimna. Zakryła usta dłonią, czując jak w oczach wzbierają się jej łzy.
- Tatusiu.. on.. jest mu zimno - wyszeptała nie chcąc spłoszyć zwierzęcia.
- Cii - Greg popatrzył na nią tymi swoimi bladozielonymi oczami przykładając palec do ust. Jess zobaczyła, że tatuś próbuje zbliżyć się do jeża. W końcu zdjął kurtkę i chwycił nią zwierzątko.
- Tatusiu, nie będzie ci zimno? - zapytała podziwiając odwagę swojego opiekuna.
Spojrzał na nią z uśmiechem.
- Ściągnij kurtkę - zdumiona wykonała polecenie. - Teraz położę go na niej. - wskazał  na jeża. - Dobrze?
Dziewczynka nie mogła uwierzyć w to co się właśnie działo.  Energicznie pokiwała głową, czekając na czyn ojca.  - Mamusia o niczym się nie dowie - pomyślała szczęśliwa.
Gdy stanęli w progu domu przywitał ich zapach świeżego dżemu z malin. Poszli do kuchni i ujrzeli Blaise z Lukiem przygotowujących przysmaki na kolację.
- Długo was nie było - powiedziała wtedy, po czym spojrzała na czerwoną od zimna twarzyczkę Jess. Jej wzrok powoli opadł na jeża, który znalazł ciepło w puchowej kurtce blondynki. Już miała skarcić męża i córkę za bezmyślne rozebranie się na lodowatym dworze, ale spostrzegła, iż oboje są uśmiechnięci i zadowoleni. Spojrzała więc tylko znacząco na Greg'a, który uniósł brwi.
- Jak go nazwiemy?- zapytał Luke nabierając na palec odrobinę dżemu.
- Kolczak - odpowiedziała Jess.
Blaise uśmiechnęła się i pocałowała rodzeństwo w czubki głów.

Blondynka  nagle się otrząsnęła. W uszach ciągle brzmiał jej dźwięczny głos matki ,,długo was nie było,,. Nie przypuszczała, że będzie tak długo pamiętać to wydarzenie, biorąc pod uwagę jej bardzo młody wiek.
Oderwała spojrzenie od okna. Odwracając się poczuła na sobie oddech Luke'a.
- Wyjdź, to ci lepiej zrobi - zauważyła jego zatroskaną minę. Czyżby wiedział o czym myślała?
Przetarła dłonią twarz i poczuła na ustach słony smak łez. Nawet nie zauważyła, że płacze.
Luke objął ją z czułością. Po kilku sekundach nieruchomego stania, dziewczyna oderwała się od brata i podążyła w stronę drzwi.
- Ja.. - zająknęła się. - Wrócę niedługo.
Luke uśmiechnął się litościwie. - Nie musisz się spieszyć.
Po chwili usłyszał zatrzaskujące się za siostrą drewniane drzwi.

Blondynka kroczyła śnieżnymi zaspami, nie dbając o śnieg wsypujący się do jej ocieplanych butów. Z niepokojem obserwowała kołyszące się na wietrze drzewa i słuchała śpiewu ptaków. To niewiarygodne, że nawet w  takie mrozy próbowały rozweselić człowiekowi dzień.  Słysząc szelest liści, mimo woli odwracała się sprawdzając czy nikt za nią nie idzie. Czuła się jak idiotka. Przecież nigdy nic złego jej nie spotkało, dlaczego miałoby spotkać ją teraz? Zadawała sobie to pytanie przez całą drogę do celu. Kiedy wreszcie dotarła do zamarzniętej rzeki wypuściła długo wstrzymywane powietrze. Widok słońca odbijającego się od lodu okalającego wodę sprawił, iż poczuła się bezpiecznie. Zamknęła oczy wsłuchując się w szum wiatru. Czuła, że w końcu uwolniła się od nietrzeźwości. Już miała usiąść i przemyśleć całe swoje życie, gdy z drugiego końca rzeki usłyszała przyjemny śmiech. Szybko schowała się za skałę, próbując dojrzeć coś z oddali.  Na  brzegu stała uśmiechnięta para.  Brązowowłosy chłopak obejmował w pasie szczupłą, filigranową dziewczynę.
,, Ruda piękność,, śmiała się pod wpływem łaskotek ukochanego.
Jess obserwowała ich z zaciekawieniem, wiedząc, że nie powinna.
- Ciekawość zawsze wygrywa z powinnością - pomyślała i odgarnęła kosmyk włosów z czoła.
- Puść mnie! - krzyknęła towarzyszka chłopaka. Jess zlustrowała go wzrokiem, wzdychając ciężko. Z daleko nie mogła dojrzeć jego twarzy, a ciało było starannie ukryte pod grubą warstwą ubrań. Jedyne co mogła dostrzec to ciemne włosy rozwiane przez wiatr. Przyłapała się na dokładnym oglądaniu jednego z kosmyków, podążającego w przeciwnym kierunku niż inne. Kosmyk po chwili zmienił kurs i zrównał się z pozostałymi. Okazało się, że blada dłoń jego partnerki rozczesuje palcami miękką - jak się wydawało- czuprynę nastolatka.
Para wyglądała na bardzo młodych. I zakochanych .. - Jess nie ukrywała zażenowania.
Jej wzrok jeszcze raz podążył w dobrze już znanym kierunku, ale nie uchwycił niczego nowego.
Jess wstała, kręcąc ścierpłymi nogami. Zaczęła wycofywać się z kamienistej ,,plaży,, wkraczając w bezkres mieszanych drzew, gdy niechcący nadepnęła na osamotnioną gałązkę. Zaklęła pod nosem. Uniosła piwne oczy, spodziewając się drugiego spojrzenia ze strony przybyłych. Żadne z nich nie luknęło w jej stronę.
- Uff - bąknęła czując ulgę. Wreszcie odwróciła się i pobiegła przez las radosna ze swojego szczęścia. Nie miała pojęcia, że jedno z partnerów obserwowało ją, aż do chwili gdy znikła w gąszczu drzew.

niedziela, 20 lipca 2014

1

       Siedziała skulona wpatrując się w spadające płatki śniegu. Próbowała wyobrazić sobie, że to myśli. Tysiące myśli ginących w podświadomości człowieka, które niegdyś ważne, stały się zbędne lub zaniedbane. Chciała w ten sposób oderwać się od świata, od ludzi. Niestety w głowie dziewczyny roiło się od bolesnych wspomnień. Zdarzeń, które nigdy nie powinny mieć miejsca. Czując śnieg przemakający przez ubranie, mocniej owinęła się swetrem. Lubiła zimno, ponieważ pomagało w trzeźwym myśleniu, a teraz okazało się to szczególnie przydatne. Po policzku Jess zaczęły spływać pojedyncze łzy. Starając się zachować spokój nabrała kilka oddechów, po czym spojrzała w niebo. Słońce chowało się za horyzontem, a jasny dzień zastępował mrok. Blondynka nie będąca zwolenniczką nocy wstała aby jak najszybciej udać się do domu. Podążając wzdłuż wąskiej ścieżki patrzyła na bezlistne drzewa kołysane przez wiatr. Wyglądało to tak jakby chciał ukołysać je do snu. Przemarznięta odwróciła się żeby jeszcze raz spojrzeć na swoje ślady. Pragnęła aby pozostały w tym miejscu na zawsze. Często wyobrażała sobie kolejnych ludzi, którzy podchodzą do niej mówiąc:

-Wiem, że tam byłaś. Widziałem twoje odciski butów.  
Jednak ślady zawsze mogły okazać się nowym dawcą wspomnień.
„To głupie”- pomyślała.  „Chociaż przeszłabym tą drogę setki razy, wgniecenia i tak zostaną zatarte przez innych. To nieuniknione”
Przerzuciła włosy na prawą stronę, po czym zerwała się do biegu.
Las ogarnęła ciemność, a wiatr zdawał się nieprzyjemnie świszczeć.


-Już wyjeżdżasz?- zapytała Jess widząc walizkę przy progu.
Za godzinę mam pociąg. - odparł Greg zniecierpliwionym głosem.
Dziewczyna zlustrowała go wzrokiem. Nigdy wcześniej nie widziała go bardziej zmęczonego i przygnębionego. Pomarszczona twarz oraz lśniące bladozielone oczy mężczyzny przypomniały jej przez co razem przeszli. Nie mogła uwierzyć, że przez najbliższe dwa lata nie ujrzy więcej jasnych sterczących włosów, gęstych brwi i pełnych zawsze wygiętych w uśmiechu ust.
Tato..- Spojrzała na ojca błagalnie, jakby chciała poprosić go, aby został.
Kochanie, muszę jechać. Nie mogę dłużej tak żyć. Powinienem odpocząć-
ton głosu Greg'a sprawił, że Jess uświadomiła sobie przerażającą prawdę.
 ,,On nigdy nie wróci,,
-Odpocząć od czego, od nas? Wszyscy przeżywamy śmierć mamy, ale każdy musi sobie z tym poradzić sam. Inaczej jak otrząśniemy się z tego faktu. - W oczach dziewczyny wezbrały łzy- Ja i Luke też mamy prawo jechać z Tobą.
-Nie, zostajecie tutaj! -warknął Greg mocno potrząsając głową.- Macie jeszcze całe życie przed sobą, nie zmarnujcie go na odgrzebywaniu przeszłości. Wasz los będzie lepszy beze mnie.
,,Nigdy,,
Nie mogła uwierzyć w to co właśnie usłyszała. Stała oniemiała kasując wzrokiem sylwetkę ojca.
Zanim umarła Blaise, mężczyzna był pełny życia i charyzmy. Codzienne uśmiechy oraz wygłupy sprawiały, że w domu  White'ów  panowała niezwykła atmosfera.
Szary, niewielki, zbudowany z cegły dom został wypełniony wielką miłością, która poszerzała się z każdym dniem. Nieszczęścia, owszem zdarzały się, ale były to tylko
krótkotrwałe kłótnie, kończące się porozumieniem, skaleczenia w kolano, które opatrzyła Blaise albo brak prądu przez półtora miesiąca. Drobne, nawet niezauważalne błędy stanowiły część rodziny. Rodziny, która rozpadła się, gdy odeszła jedna z najważniejszych, podtrzymującą ją osób. Tragiczne wydarzenie doszczętnie zmieniło Jess, Greg'a oraz Luke'a. Poróżniło ich. Zniszczyło.
W nagłym przypływie emocji, dziewczyna wtuliła się w pierś ojca. Opuściwszy torbę na podłogę przytulił ją równie mocno.
-To nie może się tak skończyć...- łkała Jess nie mogąc podnieść wzroku. Czuła, że jeśli to zrobi, nie pozwoli bladozielonym oczom odejść. Otarła łzy i próbując wytrzeć nos natrafiła na szorstki zarost Greg'a. Wydawało się, że bez niego  nie stanowiłby całości samego siebie. Nikt nie widział go bez zarostu oprócz mamy, która zawsze kazała coś z nim zrobić. Nie przepadała za szorstkim podbródkiem jak i czerwonym swetrem ojca , zakładanym na specjalne okazje.
,,Mama kochała wygłupy,, - Jess skarciła się za tą myśl. - ,,Mama kocha wygłupy,,pomyślała zastanawiając się czy matka słyszy o czym rozmyśla. Codzienne modlitwy za rodzicielkę przynosiły ukojenie, a niedzielne msze pozwalały zastanowić się nad życiem, które musiało toczyć się bez względu na to czy Blaise żyje czy też nie.
-Zostań.- szepnęła.
Spojrzał na nią kątem oka, a na jego twarzy zagościła litość. Nie przypuszczał, że odejście może być aż tak trudne. Gdyby Jess nie przyszła tak wcześnie, pewnie znalazłaby tylko list. Kartkę papieru, która nawet w połowie nie oddawałaby bólu i cierpienia jakie gościły w jego sercu. Plan ułożony kilka dni temu, teraz wydawał się bezsensowny. Jak mógł pomyśleć, iż list chociaż trochę pomoże jego córce.
Niewiarygodne co pod wpływem stresu można wymyślić, uczynić.
-Dobrze- powiedział powoli.
W oczach Jess pojawiła się iskierka nadziei. Greg wyprostował się nagle zrozumiawszy swoje własne słowa. Z nerwów zaczął zaciskać i rozluźniać pięści.
W końcu przestał walczyć z myślami, ruszył do salonu i opadł na lekko zniszczoną, skórzaną kanapę. Dziewczyna usiadła obok niego prawie niewidocznie unosząc kąciki ust. Za bardzo ją znał, żeby pomyśleć, że się podda i uspokoi. Gdyby usłyszała od niego pożegnalne słowa wyraz twarzy zmieniłby się jej natychmiast. Rozmasowując czoło uśmiechnął się czule.
-Napijemy się herbaty?- zapytał.
Mało brakowało, a Jess rzuciłaby mu się na szyję. Jej ojciec wreszcie uległ. Mogła spokojnie wypuścić długo wstrzymywane powietrze.
-Zaraz przyniosę.- rzuciła szczęśliwa.
Siedzieli długo, dzieląc się anegdotami, ciekawymi informacjami oraz wspomnieniami dotyczącymi Blaise. Ściany salonu odbijały głośne śmiechy, gdy przypominali sobie zabawy i pomysły z dzieciństwa Jess i Luke'a.
Brat dziewczyny kazał jej skakać z dachu z parasolką, wchodzić do jeziora bez skrzydełek i kółka, biegać po mieście i krzyczeć niezrozumiałe wtedy dla niej słowa.
Musiała nawet pić mieszanki, które przygotowywał. Ciągłe wymioty i stłuczone lub złamane nogi nie liczyły się w tym czasie. Najważniejsza była dobra zabawa, bo Jess wierzyła, że dobrze się bawiła.
Rodzinna atmosfera nagle powróciła. Było tak jak kiedyś. Ojciec i córka znowu odnaleźli swój własny język. Ich relacje rozwinęły niewiarygodnie szybko podczas jednego wieczoru. Jess zrozumiała, że się myliła. Jednak w życiu czasami można odnaleźć miłość i szczęście.

***

Udręka nadeszła wraz z wschodzącym słońcem  następnego dnia.
Promyki świetlistej kuli padały wprost na zarumienioną od zmęczenia twarz Jess, która nie zmrużyła oka przez całą noc rozmyślając o swojej rodzinie. Dziewczyna obmyślała plan dotyczący ojca.
Pragnęła sprawić mu niespodziankę.  Jednak problem polegał na tym, że Jess miała za dużo pomysłów. Wszystkie koncepcje wymyślone w ciemną, gwieździstą  noc  wydawały się zbyt skromne    lub nieodpowiednie.  Odrywając myśli od swoich idei  Jess wstała z łóżka i otworzyła okno, aby wypełnić pokój świeżym powietrzem, po czym zabrała się do codziennych czynności.  Po zimnym prysznicu niedbale włożyła ubrania do starej, skrzypiącej szafy, ubrała się oraz rozczesała starannie swoje jasne włosy. Stwierdziwszy, że wygląda odpowiednio  rozpoczęła napięty plan.  Odnalazłszy komórkę w dolnej szufladzie brązowej komody wykręciła numer do swojego brata.  Czekając aż sygnały ustaną rozmyślała o pogodnym dniu.  Po trzecim dzwonku w słuchawce odezwał się zdyszany głos
-Luke White, słucham?
Jess wstrzymała oddech. Wiedziała, że przez następny kwartał będzie musiała opowiadać chłopakowi o zaistniałej sytuacji.  Kiedy wreszcie udało jej się uporać z opowieścią odetchnęła z ulgą i czekała na odpowiedź ze strony brata.  Luke milczał przez niecałą minutę, po czym zaczął mówić spokojnym, ale drżącym głosem.
- Nie wierzę… Dziękuję ci, naprawdę. Nie wiem co mam myśleć.
- Wszystko w porządku Luke- szepnęła Jess. – Wszystko dobrze.
- Będę przed ośmą- wymamrotał chłopak nadal pozostając w stanie osłupienia
Blondynka zaczęła walczyć ze swoimi myślami. Doskonale rozumiała, iż zdenerwowała i poruszyła brata. Sytuacje, które zdążyły wydarzyć się przez ostatni rok, totalnie załamały Luke’a.  Chłopak nie mógł odnaleźć się w rodzinnym mieście. Nie potrafił  przestać myśleć o zdarzeniach z przeszłości. Musiał myśleć nie tylko za siebie, ale również za swoją siostrę. Problemy, które przysporzyła mu Jess jeszcze bardziej pogorszyły sytuację Luke’a. W końcu jednak zdecydował się wynająć mieszkanie i rozpocząć studia filozofii.  Od tego dnia rodzeństwo dzwoniło do siebie regularnie. Niestety kiedy Luke nie mógł  znaleźć czasu, rozmowy zostawały przekładane. Dokładnie miesiąc wcześniej odbyła się ich ostatnia pogawędka.  Jess bardzo tęskniła za bratem.
- Mam nadzieję, że niedługo cię zobaczę- powiedziała dziewczyna przed odłożeniem telefonu.

Godzinę później coś uderzyło w okno Jess.  Blondynka rozsunęła ciemnogranatowe zasłony, wyszła przez okno i wychylając się za barierkę na niewielkim balonie zerknęła w dół.  Dojrzała zmokniętą postać  stąpającą z prawej na lewą nogę.
- Zamierzasz tam moknąć? – odgłos deszczu przeszył  przyjemny śmiech.
Postać gwałtownie odwróciła się w stronę źródła dźwięku.
- Ktoś ukradł mi telefon – powiedział przemarznięty Luke.
Chwilę później stał na balkonie siostry.
- Wiem, że to co się zdarzyło musiało cię sparaliżować, ale… - Jess odetchnęła – wszystko pod kontrolą.  A propos wpadł mi do głowy pewien plan.
Luke wszedł do pokoju i usiadł na wygodnym łóżku siostry.
- Któż by pomyślał, że Jessica Annalie White może wpaść na jakąś idee – głośny chichot rozniósł się po pokoju.
- Cii.  Jess nie odpowiedziała na zaczepkę Luke’a. Wiedziała, że się z nią drażni. Dziewczyna zawsze była mózgiem wszystkich ich działań. A było ich bardzo dużo.
Przez następne kilka minut objaśniała bratu swój pomysł.
- Myślisz, że będzie zadowolony? – zapytał wreszcie zachwycony chłopak.
- Jesteś jego oczkiem w głowie. Samo ściągnięcie cię tutaj załatwiłoby sprawę. – Dziewczyna spojrzała w zielone, prawie szare oczy i zabrała się do roboty.  Szybkim, ale cichym krokiem zeszła na dół, aby zabrać ze schowka gitarę oraz wiersz, który napisała w nocy. Tak naprawdę każdy domownik wiedział, że pomieszczenie, w którym powinny znajdować się szczotki, ścierki, mopy  i inne sprzęty przydatne do domu, jest po prostu miejscem rozwijania pasji.  Jess nie potrafiła nawet zliczyć ile godzin siedziała na drewnianym taborecie usiłując napisać dobry, emocjonalny wers.  Znalazłszy przedmioty, których potrzebowała wparowała do pokoju przez uchylone drzwi.
- Gotowy?- szepnęła do Luke’a podając mu instrument
Chłopak skinął lekko głową i ruszył za siostrą mocno trzymając gitarę.
Jess otworzyła na oścież drzwi prowadzące do sypialni ojca.
-Niespodzian…  - rodzeństwo umilkło widząc puste, staranie zaścielone posłanie. Popisane kartki poleciały na ziemię.  Gitara wydała siebie cichy, niekontrolowany brzdęk , jakby chciała uciec zanim rozpęta się piekło.  Po policzkach Jess zaczęły kapać łzy. Luke również nie wytrzymał.
- Może poszedł do sklepu – zasugerował drżącym głosem.
- W sobotę Steven'a otwierają o dziesiątej.  – Dziewczyna wpadła w histerię, kiedy na łóżku ojca zobaczyła list.  Zapisaną i złożoną kartkę papieru.  Nadawca myślał, że starannie ją zapisując zwiększy swoje szanse na przebaczenie.  Łudził się, iż w najbliższym czasie je otrzyma.

Prolog

"(...)usta zamykają się wtedy, gdy mają do powiedzenia coś ważnego"
Paulo Coelho, Czarownica z Portobello

   Strzały z pistoletu oddawane jeden po drugim i stukot szybkich kroków na asfalcie. Jedyne dźwięki słyszalne na mrocznej drodze wijącej się wzdłuż starej, jeszcze zamieszkiwanej dzielnicy. Wydawało się niemożliwe, że ludzie nie słyszeli padających kul. Na pewno ukryli się w zaciszu swoich domów, aby nie narażać się na niebezpieczeństwo. Nikt nie pomyślał nawet o wezwaniu policji. Nie przyjechałaby na czas, jeśli w ogóle miałaby zamiar rozeznać się w sprawie.
 Okolica była dość nieprzyjemna. Księżyc i gwiazdy nie świeciły tak mocno jak poprzedniej nocy, dlatego w mroku nie można było niczego dostrzec. Zimne powietrze parowało pod wpływem ciepłych, niepokojących oddechów. Upiorne, potężne, rozgałęzione drzewa, które za dnia zdawały się pobudzać w ludziach spokój i harmonię, teraz stawały się koszmarem szepcącym ciche, niewyraźne, ale przerażające słowa. Poniszczone kontenery na śmieci stały nienaruszone po obu stronach ulicy, mieszcząc w sobie setki odpadów, a białe róże leżały obok nich. Białe i czyste, stające się częścią historii, która ciągnęła się przez całe lata.                                                     
W ciemności zamajaczyły dwa kształty. Pierwszy bez reszty pochłonięty biegiem, drugi powoli stawiający kroki na śliskiej od deszczu powierzchni. Huk jaki wydawały strzały wreszcie ustał, ale na jego miejscu pojawił się głośny, szyderczy śmiech.  
 -Jesteś martwy!-krzyknęła zupełnie przystająca postać zamaskowana mrokiem.-Zabiję cię tak samo jak zrobiłem to z nią.
 Biegnący nawet nie próbował się obejrzeć. Wiedział, że jeżeli to zrobi nie powstrzyma się przed atakiem na ścigającego, Kara mogła okazać się za duża. Zapłaciłby życiem, oddając się prosto w ręce śmierci. Zatrzymując łzy cisnące się do oczu, próbował ułożyć plan. Nie mógł dłużej poruszać się do przodu, ponieważ strzał przebił mu lewe ramie. Wylew krwi był bardzo intensywny, dlatego nie dało się go szybko zatamować. Musiał odpocząć i wpoić do głowy, że ból fizyczny nigdy nie będzie silniejszy niż psychiczny Jednak niemożliwe było, by w to uwierzył. Postanowił przebiec jeszcze parę metrów, a potem niezauważony dostać się do kryjówki, w której ukrywał się wcześniej. Nie miał innego wyjścia,musiał zaryzykować. Potykając się o własne nogi wybiegł zza zakrętu, aby czym prędzej zawrócić. Starał się iść szybko, ale ostrożnie. Nie poradziłby sobie teraz w walce. Wykończenie i rozdzierający ból nie pozwoliłyby na to.
Dotarłszy na miejsce i upewniwszy się, że prześladowca zniknął, powoli osunął się po ścianie obok metalowych kontenerów.  
 -Przysięgam-pomyślał, przyglądając się czemuś w mroku-nie odpuszczę. Podniósł rękaw i spojrzał na bliznę okalającą nadgarstek. Swoim wyglądem przypominała przekrzywioną cyfrę cztery. Grube linie musiały zostać zrobione jakimś ostrym nożem lub kanciastym kamieniem. Łzy momentalnie potoczyły się po jego zimnych policzkach. Mocno zaciskając zdrową rękę na ramieniu podniósł się z miejsca, podszedł do kontenera i wydobył z niego widziany niedawno w ręku zabójcy srebrny rewolwer. Trzymając przedmiot w dłoniach poczuł furię, która momentalnie wezbrała w jego zmarziętym, drżącym ciele. Kilkakrotnie obrócił rewolwer, tak aby przyjrzeć mu się w ciemności, po czym odrywając na chwilę prawą rękę od rany, włożył go za pasek spodni. Dlaczego to zrobił? Dlaczego go nie wyrzucił? Wszystko było przecież takie oczywiste.  Po dłuższej chwili spędzonej na przemyśleniach, wyciągnął latarkę i świecąc na koszulę przyjrzał się plamom krwi, które z każdą chwilą stawały się coraz ciemniejsze.   Zastanawiał się czy owa jest jego. Z powrotem legł na ziemi, biorąc do ręki jedną z róż. Białych, czystych róż, którym przyglądał się wcześniej w niezwykłym skupieniu. Splamił ją krwią. Swoją i jej. Naznaczył tak jak kiedyś naznaczono jego. Z ust wyrwał mu się ledwo słyszalny jęk.
-Śpij-powiedział do siebie cicho -przeznaczenie wybrało za ciebie.
 Przed oczami rannego zapanowała ciemność, która powinna wzbudzić jeszcze większy strach niż dotychczas. Jednak jemu wydawała się kojąca. Poczuł niewiarygodną ulgę. Martwił się, że nie powinien tak się czuć, ale po chwili wszystkie zmartwienia zniknęły w najdalszych i najciemniejszych zakątkach umysłu. Świat znowu wydawał się cichy i niczym nie zmącony, a krwawa róża zsunęła się na swoje dawne miejsce obok innych, jeszcze białych i czystych.



    "Ludzie uciekają przed śmiercią bojąc się najgorszego.    
  Ja podążam w jej stronę z uśmiechem, aby zawrzeć układ."